Poszukiwacze – może szczęścia, ale raczej nieszczęścia
Obserwuję teraz obok obfitego wysypu grzybów, który jednak już się kończy, bo noce coraz chłodniejsze, także wysyp poszukiwaczy w lasach. Poszukiwacze, którzy szukają we własnym mniemaniu szczęścia i emocji jakich być może dostarcza wykopanie pamiątki historycznej, biżuterii czy może innej cennej rzeczy? W jednej ręce piszczałka, czyli wykrywacz metalu, w drugiej szpadelek, a w głowie gorączka złota…
Obserwuję teraz obok obfitego wysypu grzybów, który jednak już się kończy, bo noce coraz chłodniejsze, także wysyp poszukiwaczy w lasach. Poszukiwacze, którzy szukają we własnym mniemaniu szczęścia i emocji jakich być może dostarcza wykopanie pamiątki historycznej, biżuterii czy może innej cennej rzeczy? W jednej ręce piszczałka, czyli wykrywacz metalu, w drugiej szpadelek, a w głowie gorączka złota… Choć dla niektórych podobno celem jest znalezienie militariów czy jakiegoś historycznego drobiazgu. Spotkałem też kiedyś poszukiwaczy, którzy z piszczałką w ręce przetrząsali nasyp kolejowy, bo jak twierdzili: „ czasem komuś spadła obrączka lub zegarek jak wychylał się z pociągu”, a z braku złotych znalezisk zbierali po prostu złom. Innym razem szukali tylko złomu i jeden chodził z wykrywaczem, a drugi próbował odkręcać wielkie nakrętki z szyn. Szkodnik do potęgi…
W lesie przemykają pośród leśnego podszytu i nie zważając na nic, kopią wszędzie tam, gdzie piszczałka zapiszczy. Zostają po nich dziury, zniszczona roślinność i często puszki, kawałki blach, kłębki drutu czy inne metalowe śmieci. Poszukiwacze także zapamiętale przeszukują pola, plaże, okolice opuszczonych domostw, pobocza dróg gruntowych. Bo skoro ktoś znalazł cały pociąg, to może choć jakaś obrączka, pierścionek ze złotego kruszcu się trafi? Czasem działają w grupie, idąc tyralierą przez pola. Częściej jednak niż szczęście, znajdują nieszczęście, szczególnie dla innych... Wiele razy znajdowałem sam lub otrzymywałem sygnały od okolicznych mieszkańców, o „skarbach” znalezionych i porzuconych przez poszukiwaczy. Czasem był to pancerfaust, granat moździerzowy
lub granaty ręczne z czasów drugiej wojny światowej. Bo skoro poszukując szczęścia z dozą adrenaliny związanej z nielegalnym procederem ktoś czuje się zadowolony ze swojej pomysłowości, dlaczego nie czuje się źle, że podrzuca komuś nieszczęście? Przecież oprócz tego, że to zwykłe zaśmiecanie lasu czy pola żelastwem, to także stwarzanie ogromnego zagrożenia dla innych i sprowadzanie nieszczęścia. Już kilka razy o tym m.in. tutaj pisałem, ale zjawisko nie umiera, a wręcz przeciwnie przybiera na sile, choć może się wydawać, że ponad 70 lat po wojnie już wszystko zostało wykopane.
Okazuje się jednak, że nie. Niedawno „Gazeta Lubuska”, najbardziej popularny dziennik w mojej okolicy przekazała informację, że grzybiarz natrafił na 116 granatów moździerzowych z okresu drugiej wojny światowej. Leżały na skraju sporego okopu, który powstał w czasie działań wojennych. Niewypały zabezpieczyli i wywieźli jak zwykle saperzy z Krosna Odrzańskiego. Od wielu lat przyjeżdżają w te strony, już tak długo, że niektórzy żołnierze dowodzący patrolami saperskimi, których dobrze pamiętam z częstych wizyt w lesie są już emerytami.
„Gazeta Lubuska” informuje: Granaty miały ponad 70 lat, ale wciąż były groźne. Prawdopodobnie odkopali je poszukiwacze skarbów i militariów, którzy przeczesują Puszczę Notecka z wykrywaczami metalu. Zostawili pociski na miejscu. Potem natrafił na nie grzybiarz, który zaalarmował leśników. Pracownicy Nadleśnictwa Międzychód wezwali patrol rozminowywania z 5. Kresowego Batalionu Saperów, który jest jednym z bojowych ogniw 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej.
No właśnie, poszukiwacze szukali szczęścia, a potencjalne nieszczęście zostawili innym, a szczególnie leśnikom. Jak można być tak lekkomyślnym? Grzybiarz zachował się bardzo rozsądnie wobec znalezionych „owoców” poszukiwań z piszczałką, ale czy zawsze tak będzie? A wymierne straty, gdy czasem wiele kilometrów przemierzają saperzy, sprzątając po poszukiwaczach szczęścia? Saperzy czasem mają też inne zadania i wtedy policjanci, bywa, że przez wiele godzin pilnują wykopanych moździerzy, zamiast pilnować porządku. No i też kwestia bezpieczeństwa leśników i pracowników leśnych.
Kiedyś omal nie wszedłem na minę przeciwpiechotną, którą porzucono koło wykopu. Innym razem natknąłem się na rakietowy niszczyciel czołgów i granaty moździerzowe. Podczas wyznaczania trzebieży, czyli podczas klasyfikacji drzew do pozostawienia lub usunięcia leśnik wciąż zagląda w korony. Gdy oderwałem wzrok od koron i spojrzałem pod nogi spostrzegłem ze zgrozą, że czubek mojego buta dotyka zapalnika moździerza.
Wprawdzie zaprzyjaźniony chorąży – saper pouczał mnie jak wygląda bojowy zapalnik, a jak ebonitowy „czubek”, wkręcany w granat na czas transportu, nigdy nie można być pewnym.
W sieci z kolei pełno jest „mądrych porad” jak podczas wypadów z piszczałką uniknąć spotkania z leśnikiem… Choć leśnicy najczęściej pochłonięci ogromem innych obowiązków nie mają możliwości upilnować lasu przed inwazją poszukiwaczy. Może należy w końcu piętnować takie zachowania i nie dawać na nie społecznego przyzwolenia. Duża w tym rola wszelkich mediów. Ale nasze media mają zwykle ciekawsze informacje „do sprzedania” niż relacje o krzywdzie wyrządzonej przyrodzie, o zwiększonych przez czyjąś niefrasobliwość obowiązkach leśników, policjantów czy żołnierzy.
Rozmawiałem niedawno z jednym z poszukiwaczy, który opowiadał pełen emocji, że ktoś z jego kręgu „piszczałkowców” znalazł na polu pierścionek. „Bo przecież jak ludzie grzebią w ziemi to zawsze coś zgubią…” Często widzimy takich poszukiwaczy na plażach nadmorskich czy na kąpieliskach nad jeziorami. Tacy ludzie budzą we mnie niesmak, bo szukają szczęścia w czyimś nieszczęściu.
Czy wzbogacenie się kosztem czyjegoś nieszczęścia, smutku, przygnębienia może cieszyć? Nie chciałbym, aby po moim polu, gdzie pracowała moja babcia i mama, gdzie może zsunął się im z palca pierścionek lub zerwał łańcuszek, łaził jakiś facet z wykrywaczem i szukał tam szczęścia.
Po lesie także chodzą ludzie, którzy zostawiają po sobie różne znaleziska, takie jak składowisko ręcznych granatów
Czasem, o zgrozo, spotykam w lesie pozostawione przez poszukiwaczy ludzkie kości.
Wzbudza to mój ogromny niesmak. Czy to przypadek, czy świadome poszukiwania? Może poszukiwacze znaleźli tam obrączkę, sygnet, złoty ząb? Kości zostały porzucone, bo jak widać nie każdego obchodzi spokój zmarłych. Niebawem listopad, który rozpoczyna się dniem Wszystkich Świętych. Stojąc przy grobach nawet nie dopuszczamy do siebie myśli, że kiedyś kości naszych bliskich odkopie ktoś, komu w tym miejscu zapiszczy wykrywacz. To bardzo przykre, że ludzie z bliżej nieokreślonego powodu tracą wszelkie uczucia. Czy nie lepiej szukać szczęścia w leśnych widokach jesiennej przyrody?
Oczywiście zdarzają się pośród poszukiwaczy pasjonaci historii i porządni ludzie, którzy tropią wydarzenia, zapomniane bitwy, odtwarzają losy ludzi. Kierują się etyką, kulturą i zasadami. Znam takich wielu, ale są chyba w mniejszości. Jak ich jednak rozpoznać i odróżnić od ludzi, którzy chodzą z „piszczałką” ogarnięci wizją wzbogacenia się? W lasach wciąż pełno jest wykopanych dołków, dołów, wygrzebanych blach, konserw czy drutów. Może ktoś znalazł tam swoje szczęście. Ale ile to niesie nieszczęść? Dla ludzi, dla przyrody, dla lasu.
Leśniczy Jarek- lesniczy@erys.pl