Jak zostałem kapralem

Rano wyruszyłem odbierać drewno. Co prawda padało gęsto, ale na szczęście z przerwami i miałem dobrą, naprawdę nieprzemakalną kurtkę. Razem z podleśniczym, robota jakoś szła. Odebrałem telefon, nadciągał umówiony przewoźnik. Wciąż lało, wozak nie mógł albo nie chciał zrozumieć jak znaleźć te stosy które miał ładować, tak więc zażądał asysty. Podleśniczy pojechał, a ja dalej odbierałem drewno. Teraz pojawił się traktor z przyczepą. Kierowca oświadczył, że jechali tu we dwóch z szefem ładować drewno ale szef drugim traktorem z dźwigiem i szef się zgubił. I czy ja nie wiem jak go znaleźć. Po dłuższej konwersacji ustaliłem z nim, że szef musi się tu niebawem pojawić, gdyż każda z okolicznych dróg tak go wyprowadzi. Kierowca jednak uznał inaczej i pomknął w nieznane. Oczywiście chwilę później pojawił się jego szef i pytał czy nie wiem gdzie ten drugi z przyczepą. Jak się okazuje synchronizacja wywozu jest tylko pozornie prosta.
26.11.2009

Rano wyruszyłem odbierać drewno. Co prawda padało gęsto, ale na szczęście z przerwami i miałem dobrą, naprawdę nieprzemakalną kurtkę. Razem z podleśniczym, robota jakoś szła. Odebrałem telefon, nadciągał umówiony przewoźnik. Wciąż lało, wozak nie mógł albo nie chciał zrozumieć jak znaleźć te stosy które miał ładować, tak więc zażądał asysty. Podleśniczy pojechał, a ja dalej odbierałem drewno. Teraz pojawił się traktor z przyczepą. Kierowca oświadczył, że jechali tu we dwóch z szefem ładować drewno ale szef drugim traktorem z dźwigiem i szef się zgubił. I czy ja nie wiem jak go znaleźć. Po dłuższej konwersacji ustaliłem z nim, że szef musi się tu niebawem pojawić, gdyż każda z okolicznych dróg tak go wyprowadzi. Kierowca jednak uznał inaczej i pomknął w nieznane. Oczywiście chwilę później pojawił się jego szef i pytał czy nie wiem gdzie ten drugi z przyczepą. Jak się okazuje synchronizacja wywozu jest tylko pozornie prosta.

Cały czas w tle nadawał poligon – latały śmigłowce, słychać było czołgi, armaty, wybuchy. Nie widziałem tylko żołnierzy i nie słyszałem bitewnych okrzyków...

Wciąż lało i wciąż odbierałem drewno. Odebrałem kolejny telefon od przewoźnika który rozbawił mnie pytaniem czy wyjedzie z lasu załadowanym samochodem, bo on nie wie, ale ma łyse opony ... Powiedziałem mu, że śmiało może nacierać – oczywiście żartem, bo drogi tak rozmiękły że było spore ryzyko że będziemy musieli dzwonić po traktor żeby samochód z drewnem wyciągał. Na szczęście obyło się bez tego.

Potem jeszcze dzwonił pierwszy przewoźnik (ten, który pojechał z podleśniczym) i twierdził, że przygotowanego drewna ładować nie będzie, bo to za drogi surowiec. Tłumaczyłem, że surowiec jest taki jak w umowie i że jest to co miało być, ale strasznie się gorączkował. Wreszcie po długich konsultacjach ze swoim szefem i tamtego z moim szefem zaczął ładować.

Stojąc tak cały dzień „na stanowisku” – w jednym miejscu, bo cały czas odbierałem drewno, a było go naprawdę sporo – odbierając mnóstwo telefonów i koordynując wjeżdżające i wyjeżdżające samochody (oraz zaginione w akcji traktory) oraz nasłuchując odgłosów poligonu czułem się trochę jak kapral na froncie. I stąd tytuł.