Szachy białowieskie

Spór o Puszczę Białowieską stał się sprawą polityczną - zauważa Krzysztof Fronczak w „Echach Leśnych". Rozgrywka od dawna już prowadzona przez grupę aktywistów z „aparatem władzy”, za sprawą ich usilnych starań weszła stadium, w którym uznały za wskazane zabrać głos unijne salony. Pod tym względem kontestatorom spod znaku organizacji pozarządowych udało się osiągnąć cel – zrobiło się głośno. Niestety, samemu przedmiotowi sporu w niczym się to nie przysłużyło.
29.12.2017 | Krzysztof Fronczak

Spór o Puszczę Białowieską stał się sprawą polityczną - zauważa Krzysztof Fronczak w „Echach Leśnych". Rozgrywka od dawna już prowadzona przez grupę aktywistów z „aparatem władzy”, za sprawą ich usilnych starań weszła stadium, w którym uznały za wskazane zabrać głos unijne salony. Pod tym względem kontestatorom spod znaku organizacji pozarządowych udało się osiągnąć cel – zrobiło się głośno. Niestety, samemu przedmiotowi sporu w niczym się to nie przysłużyło.

Oto chora puszcza stała się zakładnikiem ponoć spontanicznego - choć dobrze zorganizowanego - ruchu. Równie hałaśliwie wyraża on troskę o dobro i trwałość naszego wielkiego skarbu narodowego, co oburzenie niecnymi praktykami leśników. Apeluje do sumienia społeczeństwa (a nawet społeczności światowej) i stawia jedynie słuszną diagnozę, po czym wypisuje receptę: nie ciąć w puszczy świerków porażonych przez gradację kornika - przyroda sama sobie poradzi!

Rzecz w tym, że diagnoza i skuteczność aplikowanego leczenia są nie do zweryfikowania za życia naszego pokolenia, a nawet wielu następnych pokoleń. Owszem, pacjent przeżyje kurację „nicnierobienia”, ale w jakiej kondycji i jak długo będzie dochodził do siebie? Żywota lasu nie sposób przecież mierzyć długością ludzkiego życia. To nie my będziemy zbierali owoce.

Jesteśmy świadkami metodycznego podkopywania autorytetu leśników. Ci nie negują wprawdzie siły sprawczej natury w dziele samoistnego ozdrowienia, ale dostrzegają poważne niebezpieczeństwo. Tak, to prawda – mówią – gradacja kornika wygaśnie, tu i ówdzie już teraz dają się obserwować pierwsze symptomy spadku jego aktywności. „Tu i ówdzie” odnosi się jednak do obszarów, na których żarłoczny chrząszcz zdążył wybić swe ofiary i czeka go perspektywa śmierci głodowej, chyba, że przeniesie się w lepiej zaopatrzone miejsca, a tych wciąż nie brak. Zanim puszcza na dobre otrząśnie się z kornikowego szoku, zdąży utracić swój dotychczasowy charakter. Na długo przestanie być majestatycznym sezamem przyrody, który, pełni zachwytu, do niedawna mogliśmy oglądać.

W klinczu

17 maja 2012 r., pod naciskiem organizacji pozarządowych, ówczesny minister środowiska wydał dyspozycję o wyłączeniu z zabiegów gospodarczych drzewostanów Puszczy Białowieskiej, „w których udział drzew jednego gatunku w wieku 100 lat i więcej zajmuje co najmniej 10 proc. powierzchni”. Tak zrodziła się definicja, skrótowo zwana przez miejscowych leśników definicją prof. Wesołowskiego (jednym z pomysłodawców był Tomasz Wesołowski ornitolog i przyrodnik). Wystarczy więc, by w młodym drzewostanie trafiło się na hektarze kilka starych drzew, a już w całości spełnia on kryterium drzewostanu ponadstuletniego – podobnie jak drzewostany rosnące na siedliskach bagiennych i wilgotnych - wyłączonego z użytkowania. Czyli - nie można tam usuwać świerków zasiedlonych przez kornika.

Nigdzie indziej w kraju, poza trójką puszczańskich nadleśnictw, taka definicja nie znajduje zastosowania - obowiązuje definicja urządzeniowa, mająca umocowanie w praktyce i prawie leśnym. Mało tego, tworząc dziesięcioletnie plany urządzenia lasów dla puszczańskich nadleśnictw, definicję prof. Wesołowskiego uwzględniono w PUL. Tak więc do 2021 r. - bo wtedy wygasają te plany - owe trzy jednostki organizacyjne LP znalazły się w klinczu. Z jednej strony, zobligowane są do realizacji „Instrukcji ochrony lasu” i prowadzenia innych działań gospodarczych. Z drugiej, w znakomitej części drzewostanów robić tego nie mogą.

                                        Ekolog – kto to taki?

Aktywiści wydają się najzupełniej wolni od rozterek, przeświadczeni, że posiedli wiedzę absolutną. A może po prostu jej… nie mają. Ludwik Tomiałojć, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, ekspert w dziedzinie ochrony przyrody i ekorozwoju, w lutym 2011 r. opublikował w miesięczniku „Dzikie życie” (mieniącym się „jedynym w Polsce pismem, które odważnie, dociekliwie i bezkompromisowo opisuje problemy ochrony przyrody w kraju i zagranicą”) artykuł pt. „Kto to jest ekolog?”.

Już na początku przeczytamy m.in.: „media i internet ujawniają zdumiewającą niewiedzę Polaków o tym, co to jest ekologia i kim są ekolodzy”, a nieco dalej: „"ekolog" oznacza pewną specjalność w obrębie nauk biologicznych. To człowiek prowadzący badania przyrodnicze lub mający ukończone studia w zakresie wiedzy o zależnościach między organizmami a ich środowiskiem” (…). „Termin "ekolog", w przeciwieństwie do "lekarza" czy "biologa", w języku potocznym i medialnym utracił swe pierwotne znaczenie jako kategorii zawodowej, stając się pojęciem przyznawanym raczej za orientację ideową (ekologizm), a nie za wiedzę i formalne wykształcenie”.
Autor proponuje więc, by pewną kategorię działaczy zwać ekologistami. To „niezawodowi aktywiści, zwykle bez przyrodniczych studiów, ale posiadający sporą wiedzę nabytą w trakcie praktycznej działalności, chcący jak najlepiej, czasem jednak ulegający mylącym hasłom i niesprawdzonym opiniom. Wynika to z braku wpojonego nawyku nieufności i sprawdzania w miarę możności każdej informacji, zwłaszcza tej pochodzącej z kręgu "swoich" zwolenników”.

Niestety, nie tylko „ekologiści” z uporem przekonują społeczeństwo, że, kto jak kto, ale leśnicy nie zasługują na zaszczytne miano ekologów. A niby dlaczego? Są wykształceni, mają wiedzę i praktykę. Ale „leśnik to wróg lasu i tyle”. Jak to się więc stało, że dziś bez mała trzecia część powierzchni kraju porośnięta jest lasami, że mamy tyle cennych przyrodniczo obiektów i rezerwatów (w większość na terenie Lasów Państwowych), a obszary Natura 2000 w bez mała 40 proc. leżą na obszarach zarządzanych przez LP. Kto i kiedy doprowadził do utworzenia pierwszego w naszym kraju, jednego z pierwszych w Europie, właśnie białowieskiego, parku narodowego?

                                       Puszcza czyli park

Szczególną uwagę warto poświęcić dwóm ostatnim cytowanym zdaniom artykułu prof. Tomiałojcia. Wyjaśniają one, jak powstaje i nakręca się mechanizm, wykorzystujący - godny szacunku - niepokój społeczeństwa o przyszłość Puszczy Białowieskiej. Jeśli nawet przyjąć, że wielu mediom prywatnym istotnie zależy na dostarczaniu przysłowiowemu Kowalskiemu wiarygodnych informacji o tym, na jakim tle toczy się białowieski spór, to i tak zwykle ich przekaz brzmi: „Leśnicy tną Puszczę Białowieską”. Ale w praktyce, jakże często, Kowalski rozumie to po prostu : „Leśnicy wycinają drzewa w Białowieskim Parku Narodowym. To barbarzyństwo!”. I cel medialny został osiągnięty, bo, by posłużyć się tytułem znanego, przedwojennego monologu: „Tu się pali jak cholera”.

Doprawdy warto by zbadać, ilu Polaków (a jeszcze lepiej – Europejczyków) zdaje sobie sprawę, że Białowieski Park Narodowy (10,5 tys. ha), to tylko fragment polskiej części Puszczy Białowieskiej (62,5 tys. ha) i wcale tym parkiem nie administrują Lasy Państwowe?

Ilu wie, że w ogromnej przewadze (50,6 tys. ha.) puszczańskie lasy – gospodarcze - pozostają w zarządzaniu trzech nadleśnictw LP – Białowieża, Browsk, Hajnówka – i tylko w takich (choć dalece nie wszystkich) możliwa jest wycinka zabitych przez kornika drzew, zagrażających bezpieczeństwu publicznemu?

W czerwcu ub.r. decyzją dyrektora generalnego Lasów Państwowych na terenie nadleśnictw Browsk i Białowieża wyodrębniono dwa tzw. obszary referencyjne (w sumie ponad 5,6 tys. ha), na których działania leśników zostały ograniczone do absolutnego minimum. Nie prowadzi się tam nawet cięć sanitarnych w celu usuwania świerków zasiedlonych przez korniki. Co najwyżej wycina się (i pozostawia na miejscu) drzewa stanowiące zagrożenie dla bezpieczeństwa ludzi w lesie. Te powierzchnie, pozostawione do naturalnego odnowienia, staną się poligonem doświadczalnym, na którym bacznie obserwowany będzie proces swobodnej sukcesji.

Obszary referencyjne wraz z rezerwatami istniejącymi w części Puszczy Białowieskiej zarządzanej przez Lasy Państwowe, tzw. drzewostanami 100-letnimi [patrz ramka] oraz na siedliskach bagiennych i wilgotnych podlegają wyłączeniu z gospodarki leśnej. Stanowią aż 45 proc. łącznej powierzchni puszczańskiej trójki nadleśnictw

                                        Sosna też dobra

Andrzej Antczak, inżynier nadzoru w Nadleśnictwie Białowieża, leśnik, samorządowiec, działacz, edukator, od lat związany z puszczą, zna ją jak mało kto. Sprawę widzi tak:

- Gradacja kornika drukarza wciąż ma się bardzo dobrze. W Nadleśnictwie Białowieża obserwujemy wprawdzie niewielki spadek ilości drzew zaatakowanych przez kornika, ale wynika to stąd, że owad znajduje coraz mniej wciąż żywych, podatnych na zasiedlenie. Zaczął więc przerzucać się na sosnę. Ta wprawdzie potrafi się bronić skuteczniej od świerka, ale i tak mamy już ponad 3 tys. „kornikowych” sosen. Wyraźnie zmniejszenie się areał drzewostanów z udziałem świerka. Stan na 30 września br. przedstawia się w naszym nadleśnictwie następująco: kornik zabił 43 proc. świerków ze stanu początkowego, czyli z 2012 r. Tę cezurę ustanowiło wprowadzenie w tymże roku przez ówczesnego ministra środowiska definicji tzw. drzewostanów stuletnich [jeszcze raz odsyłam do ramki – przyp. KF]. O tego czasu w całej Puszczy Białowieskiej Puszczy zostało zabitych ok. 1,8 mln tysięcy drzew – z tych zaatakowanych mogliśmy w trzech nadleśnictwach wyciąć zaledwie 680 tys.

Klęska przybrała takie rozmiary, że nieskuteczne okazały się mechanizmy oporu środowiska. Nie rozwinęły w dostatecznym stopniu populacje naturalnych wrogów, drapieżników, żerujących na jajach, larwach czy młodocianych formach dorosłego owada, nie spacyfikowały kornika choroby grzybowe, nie zaszkodziło ostatnie, mokre lato.

                                       Związane ręce

Robert Miszczak, nadleśniczy Nadleśnictwa Browsk - prawie 25 lat pracy w zawodzie - potwierdza spostrzeżenia kolegi z Białowieży:

- Zajmujemy północną część puszczy, gdzie kornik dotarł najpóźniej, ale też mamy najwięcej świerczyn z całej białowieskiej trójki. Toteż gradacja wciąż nie słabnie. I u nas kornik zabiera się za sosny - nie zabije ich, ale osłabi, a potem ostateczny cios zada przypłaszczek granatek.

W 2012 r. weszliśmy w nowy dziesięcioletni plan urządzeniowy. Porywiste wiatry położyły nam sporo świerków. Drzewostany zostały prześwietlone, osłabione, kornik zaczął mnożyć się na potęgę, a tu, proszę, ciąć nie ma jak, bo radykalnie ograniczono nam etat pozyskania. Po prostu związano ręce – komentuje Robert Miszczak.

Nadleśniczy z Browska wyraża pogląd, że puszcza w dotychczasowym kształcie jest już nie do uratowania, gra toczy się co najwyżej o jej reanimację dzięki przywracania gatunków drzew liściastych – dębu, klonu, lipy, wiązu – tu są ich siedliska.


- Potrafimy przywrócić i utrzymać dawny charakter tych lasów. Jakby to paradoksalnie nie zabrzmiało, gradacja kornika może nam w tym pomóc, przyspieszyć ten proces. Pod warunkiem, że pozwoli się nam działać
– podkreśla z naciskiem.

                                            W kręgu mitów

Historia sporu obrosła mitami i niedorzecznościami. Ponoć leśnicy tną puszczę, a to przecież las naturalny a nawet pierwotny, wcześniej nietknięty przez człowieka. Jakoby tną nawet zdrowe drzewa, by sprzedać je na deski, uporczywie łamią prawo krajowe i międzynarodowe (UNESCO, postanowienia Trybunału Sprawiedliwości UE itd.). No i wreszcie robią wszystko, by nie ziściło się marzenie aktywistów „Cała puszcza parkiem narodowym”. A jak jest w rzeczywistości?

Większość Puszczy Białowieskiej od wieków kształtował człowiek. Dowodzi tego przeprowadzona niedawno, na zlecenie LP, inwentaryzacja dziedzictwa kulturowego. Ale świadczą też konstatacje znacznie starszej daty. Choćby wydana w 1903 r. książka Georgija Karcowa „Biełowieżskaja Puszcza 1382-1902”. Wprawdzie autor - carski oficer i urzędnik - dość swobodnie obszedł się odleglejszymi dziejami tej ziemi, a o bliższych pisał, jakby nie było, na zamówienie polityczne, to ze stron jego dzieła wyziera puszcza z człowiekiem w tle. Zdecydowanie więcej źródłowo udokumentowanych treści wnoszą wydane tuż przed ostatnią wojną „Dzieje puszczy białowieskiej” Ottona Hedemanna.

Fragmenty lasów o charakterze naturalnym zajmują dziś nie więcej niż 20 proc. ogólnej powierzchni Puszczy Białowieskiej. Działania leśników ograniczają się tylko do tych, obsadzanych kiedyś przez człowieka, w których od lat prowadzono gospodarkę leśną lub które powinny być przebudowane w taki sposób, żeby skład gatunkowy lasu odpowiadał siedliskom.
W tym zaś szczególnym czasie – gradacji kornika – leśnicy koncentrują się na usuwaniu świerków zagrażających bezpieczeństwu publicznemu. Uczestnicy ostatnich blokad bez zastanowienia twierdzą, że drzewa te nie stanowią zagrożenia i ta troska jest na wyrost. To nieprawda. Kilka lat temu świerka zwalił się na samochód ciężarowy, jadący szosą łączącą Hajnówkę z Narewką. Kierowca trafił do szpitala.

Innym razem fragment wierzchołka martwego świerka spadł tuż przed leśniczym. Już w tym roku brzoza, choć pogoda była bezwietrzna, zwaliła się na członka ekipy opuszczającej powierzchnię, na której prowadzono prace leśne. To nie były nic nie znaczące epizody – jak próbowali dowodzić aktywiści, kiedy puszczańscy nadleśniczowie, ponoszący odpowiedzialność prawną za bezpieczeństwo w lesie, ogłosili zakaz wstępu. Rozpętała się burza.

Po raz wtóry protesty aktywistów poszły w świat, kiedy w połowie roku nadleśnictwa wprowadziły ciężki sprzęt do wycinki drzew niebezpiecznych - harwestery. Krytycy tych działań, jakoś nie chcieli przyjąć do wiadomości, że martwy świerk, stojący w lesie powyżej dwóch lat, staje się drzewem niebezpiecznym dla pilarza – w każdej chwili może złamać się suchy wierzchołek, runąć na ziemię wierzchołek.

Aktualne wydanie „Ech Leśnych"

Nawet kilkukilogramowa gałąź, spadająca z wysokości 30 m na grzbiet pochylonego człowieka, może złamać kręgosłup. Czyli, nie było innego wyjścia, jak tylko użycie maszyn, które ścinają drzewa z użyciem wysięgnika, zaś operatora chroni kabina. Faktem jest, że harwester wymaga większej przestrzeni niż pojedynczy pilarz i las w najbliższym otoczeniu maszyny przejściowo ucierpi na urodzie. - Ale czy to ma znaczenie, kiedy w grę wchodzi ludzkie bezpieczeństwo? – zgodnie pytają obaj moi rozmówcy. I równie zgodnie podkreślają, że maszyny wjechały do lasu nie po to, by cięcia były większe, ale by praca szła sprawniej i wcześniej można było udostępnić teren turystom i okolicznym mieszkańcom.

Wreszcie sprawa ostatnia: leśnicy nie są stroną w sprawie powiększenia BPN, nie mogą więc występować ani za, ani przeciw żądaniom aktywistów. Decyzja w tej sprawie spoczywa w rękach polityków, realizujących politykę leśną państwa.

                                           Zielone paragrafy

Puszczańscy leśnicy wiedzą, czym jest prawo. Dla nich podstawą są zatwierdzane przez ministra środowiska, dziesięcioletnie plany urządzenia lasu, godzące potrzeby lasu, ochrony przyrody i dopuszczalnego pozyskania drewna. Prawem są też plany zadań ochronnych dla obszarów Natura 2000, w tym wypadku pieczętowane przez białostocką regionalną dyrekcję ochrony środowiska.

Kontestatorzy krzyczą, że wycinka drzew narusza status Puszczy Białowieskiej jako obiektu światowego dziedzictwa UNESCO. Tyle że nawet wśród jurystów nie ma zgody, czy obszary nieobjęte w naszym kraju prawną ochroną, w rozumieniu ustawy o ochronie przyrody (a te, jak wspomnieliśmy, w puszczy są w większości), podlegają wprost dyspozycjom UNESCO i te mogą być uważane za źródło prawa. Wielu uważa, że nie, ale miłośnicy blokad wiedzą swoje.

Mamy wreszcie niedawne (z 20 listopada 2017 r.) orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, dowodzące, że – „oprócz sytuacji wyjątkowej i bezwzględnie koniecznej do zapewnienia bezpieczeństwa publicznego” Polska musi wstrzymać cięcia w Puszczy Białowieskiej do czasu rozstrzygnięcia spornej sprawy.