Rocznica „Krwawej niedzieli na Wołyniu”

Obchodzona niedawno 77. rocznica „Krwawej niedzieli na Wołyniu” przypomina też o tragediach leśników na Kresach. Według badań prowadzonych przez Edwarda Orłowskiego, autora „Martyrologium leśników Małopolski Wschodniej”, z rąk UPA zginęło na Kresach Wschodnich ponad 800 leśników.
16.07.2020 | Edward Marszałek, rzecznik prasowy RDLP w Krośnie

Obchodzona niedawno 77. rocznica „Krwawej niedzieli na Wołyniu” przypomina też o tragediach leśników na Kresach. Według badań prowadzonych przez Edwarda Orłowskiego, autora „Martyrologium leśników Małopolski Wschodniej”, z rąk UPA zginęło na Kresach Wschodnich ponad 800 leśników.

- Na terenie Małopolski Wschodniej liczba tych ofiar sięgnęła 560, Wołynia - 210, Lubelszczyzny – dziesięć, części Polesia – 20 ofiar, oczywiście są to niepełne dane – zastrzega Edward Orłowski.

- W bardzo wielu przypadkach, zarówno w dokumentach jak i w relacjach świadków, przeważnie brak jest informacji o zawodzie zamordowanych Polaków. Również charakter pracy leśników, oddalenie gajówek i leśniczówek od zwartych skupisk ludzkich, ułatwiał dokonywanie zbrodni, ale w niejednym przypadku utrudniał też ustalenie sprawców.

„Krwawa niedziela” zapoczątkowała ludobójstwo na Polakach znane pod nazwą „Rzezi Wołyńskiej”, przeprowadzone przez nacjonalistów ukraińskich na Wołyniu a kontynuowane w całej Małopolsce Wschodniej: w województwach tarnopolskim, lwowskim i stanisławowskim, a następnie po przejściu linii frontu objęło obszar województw powojennej Polski: województwa krakowskie, lubelskie i rzeszowskie. W wyniku zbrodniczych działań nacjonalistów ukraińskich w latach 1938-1948 życie straciło ponad 200 tys. Polaków, z czego w obecnych granicach Polski – ponad 20 tys.

Pierwszą publikacją książkową, nie do końca wyczerpującą tematykę strat grupy zawodowej leśników z rąk Ukraińców, była wydana w 2008 r.  książka autorstwa Stanisława Sosenkiewicza i Norberta Tomczyka pt. „Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na polskich leśnikach w latach 1938-1948”.

Wiele tragicznych historii wciąż czeka na upamiętnienie, jak ta z Jaliny koło Nasicznego (teren Bieszczadzkiego PN), opisana przez prawnuczkę leśnika Franciszka Hankusa z Berehów Górnych, wyjaśniająca okoliczności śmierci jej krewnego gajowego Kazimierza Hankusa:

„Moja babcia była naocznym świadkiem tego mordu. Opowiadała mi wiele razy ze szczegółami. Był to czas, kiedy banderowcy opanowali cały teren. Babcia miała 14 lat i mieszkała z rodzicami Franciszkiem i Walerią Hankus w Berehach. Musieli uciekać przed banderowcami. Udali się w kierunku Nasicznego, bo tam mieszkał brat Franciszka. Babcię ubrali dla bezpieczeństwa po ukraińsku. Babcia też świetnie mówiła po ukraińsku. Byli jedyną polską rodziną w Berehach. Banderowcy byli wszędzie. Dlatego rodzina zdecydowała się schować w lesie za wzgórzem. Babcię wysłali, żeby pobiegła zobaczyć, co dzieje się u wujostwa. Babcia pobiegła. Ubrana i uczesana po ukraińsku spotkała banderowców. W szeregach grupy był jej dobry kolega. Była przekonana, że ją wyda i jest po niej. Oni tylko spytali go, czy ją zna. On potwierdził i nic więcej nie powiedział. Banderowcy przekonani, że to Ukrainka, zabrali ją ze sobą, żeby zobaczyła, jak mordują „polaczków”. Musiała iść.

Dotarli do domu ciotki. Wujek Kazimierz Hankus chorował. Leżał w łóżku, dolegało mu coś z nogami i trudno mu było chodzić. Ciotka schowała się za piecem. Banderowcy może to z braku czasu, może z innych powodów, wyjątkowo byli mało okrutni. Zabili Kazimierza Hankusa i wyciągnęli żonę, którą też dość szybko zabili. Patrzącą na to okrucieństwo babcię sparaliżowało. Mówiła, że nie mogła się ruszyć, nie mogła krzyczeć, mówić, płakać. Banderowcy wyciągnęli z domu ciała i przeciągnęli nad strumyk. Moja ciocia zna dokładnie miejsce, bo babcia jej pokazywała, gdzie porzucono ciała. Musiała dalej iść z Ukraińcami. Nie mogła wrócić do rodziców ukrytych w lasach. Rodzice słysząc strzały dochodzące z gajówki i nie doczekawszy się powrotu babci, myśleli, że ona też została zabita. Uciekli gubiąc się w bieszczadzkich lasach. Rodzina odnalazła się dopiero po wojnie. Ukrainiec, który wtedy nie wydał babci został kilka dni później zdemaskowany. Dowiedziano się, że zataił, iż babcia jest Polką. Za karę musiał bestialsko sam zamordować polską rodzinę w kolejnej wsi”.

- Trzeba podkreślić, że wśród wielu ofiar, które zginęły z rąk UPA byli także Rusini, będący leśnikami – przypomina Edward Orłowski. - Takim przykładem jest gajowy Prokop Macko, zwany Procio z Duszatyna. Jako gajowy zaczął pracować od 1924 roku w lasach hrabiego Stanisława Potockiego. Oskarżony o lojalność wobec władz polskich został uprowadzony z domu 22 czerwca 1945 roku  przez bojówkę UPA i po torturach powieszony w lesie blisko drogi Duszatyn – Prełuki.

Wiszące na drzewie zwłoki, po prawie miesięcznych poszukiwaniach (16 lipca) odnalazł syn Wasyl i mimo kategorycznego zakazu banderowców pochował na cmentarzu w Duszatynie. Za ten czyn i złamanie zakazu i on został uprowadzony z domu przez upowców i wszelki ślad po nim zaginął. Podobny przypadek miał miejsce w Mucznem, gdzie z rąk UPA zginął wraz z bliskimi leśniczy Konowałow, Ukrainiec.

Najbardziej znana jest zbrodnia na Brenzbergu (teren Nadleśnictwa Stuposiany), gdzie wśród 74 Polaków zamordowanych przez UPA było kilku leśników, w tym miejscowy leśniczy Franciszek Król. O tamtej tragedii przypomina obelisk na miejscu dawnej leśniczówki.

Z koli wśród 42 ofiar mordu w Baligrodzie byli: Wojciech Berda, leśniczy w Bystrem koło Baligrodu i Zygmunt Borek-Prek, adiunkt leśny w Baligrodzie, przewodnik oddziału partyzanckiego. Zginęli 6 sierpnia 1944 r., zamordowani podczas rzezi Polaków dokonanej przez sotnię „Bira”. Ciała ich pochowano w parku dworskim i dopiero w latach 70. XX w. ekshumowano. Dziś ich szczątki spoczywają na cmentarzu w Baligrodzie w zbiorowym grobie wraz z innymi ofiarami tamtego mordu.