Odrobiona lekcja w Borach Tucholskich

Kiedy w sierpniu 2017 r. zdruzgotani mieszkańcy Borów Tucholskich szacowali straty, a uprzątanie powalonych przez huragan stulecia drzew jeszcze się na dobre nie zaczęło, w przestrzeni publicznej zaczęły się pojawiać głosy, w tym naukowe, że z przyrodniczego punktu widzenia nic się właściwie nie stało, a matka natura najzwyczajniej upomniała się o swoje.
06.05.2019 | Bogumiła Grabowska, „Głos Lasu", CILP

Kiedy w sierpniu 2017 r. zdruzgotani mieszkańcy Borów Tucholskich szacowali straty, a uprzątanie powalonych przez huragan stulecia drzew jeszcze się na dobre nie zaczęło, w przestrzeni publicznej zaczęły się pojawiać głosy, w tym naukowe, że z przyrodniczego punktu widzenia nic się właściwie nie stało, a matka natura najzwyczajniej upomniała się o swoje.

Spontanicznie nie oznacza naturalnie

Pozostawienie większości, a nawet całości terenu po huraganie w Borach Tucholskich do spontanicznej sukcesji jest z kilku powodów złym pomysłem. Spontaniczna sukcesja wtórna, z którą mielibyśmy tutaj do czynienia, nie może być w pełni utożsamiana z naturalną sukcesją, bo stan wyjściowy daleko odbiega od stanu naturalnego. Specyficzna gospodarka leśna czy selektywne pod względem siedliskowym wylesienia z przeszłości Borów Tucholskich doprowadziły do znacznego ograniczenia występowania niektórych rodzimych gatunków drzew. Przez to na wielu terenach nie są dostępne nasiona gatunków właściwych niektórym siedliskom. Dotyczy to zwłaszcza dębów szypułkowego i bezszypułkowego oraz buka. Dlatego spontaniczna sukcesja promowałaby gatunki lekkonasienne, powszechne na terenach poklęskowych, co utrzymywałoby ubóstwo różnorodności biologicznej i nie przybliżałoby do stanu naturalnego. W zmienionych przez człowieka krajobrazach leśnych Borów Tucholskich renaturalizacji sprzyjać powinny też sztuczne podsadzenia i nasadzenia dębowe, które w dalszej perspektywie staną się rozsadnikami tego gatunku. Bez takich działań pozostaną tu lite sośniny.

Spontaniczna sukcesja może również nieść ryzyko masowego rozwoju inwazyjnych gatunków roślin, takich jak klon jesionolistny, czeremcha amerykańska, robinia czy wielkie amerykańskie nawłocie. Wskazane zatem jest promowanie naturalnej sukcesji tylko w niektórych sytuacjach, i to tylko po dokładnym rozpoznaniu bliższych i dalszych konsekwencji tych decyzji. Pozostawić należy tereny, dla których można założyć bezpieczny scenariusz, i tylko wtedy, kiedy są ku temu przesłanki ekonomiczne lub przyrodnicze. Dotyczy to głównie miejsc, w których najważniejsza jest ochrona przyrody, czyli rezerwatów lub lasów referencyjnych, ale także tych, gdzie odnowienie sztuczne jest utrudnione przez niekorzystne warunki. Nie powinno się odnawiać też brzegów jezior oligotroficznych i lobeliowych. Koniecznym warunkiem w tym wariancie jest jednak pozostawienie zarówno stojącego, jak i leżącego martwego drewna.

Prof. dr hab. Jan Marek Matuszkiewicz
Pracownik Wydziału Geografii i Studiów regionalnych uniwersytetu warszawskiego, członek rady naukowej parku narodowego bory tucholskie

 

Koronnym argumentem w tych dyskusjach był fakt, że największego spustoszenia wiatr dokonał w porastających Bory Tucholskie w większości sośninach, które są owocem wielowiekowej działalności człowieka. Nie obyło się też bez krytyki gospodarki leśnej i porównywania tej prowadzonej w XVIII w. – polegającej na rabunkowym wycinaniu drzew, tworzeniu olbrzymich powierzchni zrębów zupełnych i obsadzeniu ich sosną – z tą prowadzoną przez Lasy Państwowe. Nieliczni, ale dość głośni zwolennicy podobnych teorii z chęcią podpierają się badaniami przeprowadzonymi przez zespół dr. Michała Słowińskiego z Instytutu Geografii i Zagospodarowania Przestrzennego PAN.

Naukowcy przeprowadzili szczegółowe analizy osadów biogenicznych z dna Jeziora Czechowskiego. Badania potwierdziły, że na tych terenach pierwotnie występował las mieszany z udziałem sosny na poziomie 30–40 proc., który w wyniku pozyskiwania drewna i tworzenia zrębów zupełnych podskoczył do 60–70 proc. Odbyło się to kosztem gatunków liściastych: grabu, lipy czy buka.

Z wynikami badań trudno się spierać. Niełatwo też dyskutować z twierdzeniem, że porastający te tereny przed wiekami las mieszany był od monokultury sosnowej bardziej odporny na pożary czy szkody od wiatru. W podsumowaniu swoich badań dr Słowiński wskazuje, że powinniśmy uczyć się na błędach, tymczasem na miejsce powalonych drzew ponownie sadzone są przede wszystkim sosny. I w tym wypadku ciężko nie podjąć dyskusji.

Piski symbol

Przyroda dosyć często przypomina leśnikom, że to ona rozdaje karty. Zanim w 2017 r. doszło do największej w powojennej historii polskich lasów klęski, za największą tego typu katastrofę w rodzimym leśnictwie uznawana była ta w Puszczy Piskiej z 4 lipca 2002 r. Szalejąca burza w jednej chwili zamieniła się w wiejący z prędkością ponad 170 km/godz. szkwał, który w nieco ponad kwadrans zniszczył na terenie 16 nadleśnictw 45 tys. ha lasu.

Najbardziej znaczące szkody odnotowano na siedliskach borowych, głównie boru mieszanego świeżego i boru świeżego w Nadleśnictwie Pisz. Po uprzątnięciu powalonych i połamanych drzew leśnicy natychmiast przystąpili do narzuconego przez ustawę o lasach odnawiania lasu. – Postępowaliśmy zgodnie z „Zasadami hodowli lasu" oraz wytycznymi zawartymi we wprowadzonej zarządzeniem dyrektora RDLP w Białymstoku „Strategii zagospodarowania hodowlano-ochronnego terenów pohuraganowych z dnia 4 lipca 2002 r." – tłumaczy Jerzy Buszyniewicz zajmujący się hodowlą lasu w Nadleśnictwie Pisz. – Strategia zakładała jak największe wykorzystanie potencjalnych możliwości siedlisk, tak aby nowo powstałe drzewostany zróżnicować pod względem składu gatunkowego – dodaje.

Obok sosny, brzozy, dębu i świerka, które stanowiły gatunki główne, leśnicy wprowadzali całą gamę gatunków domieszkowych: lipę, klon jawor, wiąz, grab, jarząb, dzikie drzewa owocowe i krzewy. Na siedliskach boru świeżego stanowiły od 10 do 20 proc. składu, natomiast na żyźniejszych siedliskach ich udział wzrastał nawet do 30 proc. – Ustalając formy zmieszania, uwzględnialiśmy zróżnicowanie mikrosiedliskowe oraz rolę poszczególnych gatunków w składzie drzewostanów. Każdą powierzchnię traktowaliśmy indywidualnie, wykorzystywaliśmy zarówno ocalałe kępy drzew, krzewów, pojedyncze drzewa, jak i pojawiające się samorzutnie odnowienie naturalne – wylicza Buszyniewicz.

Tego ostatniego tylko pomiędzy 2004 a 2009 r. nadleśnictwo uznało 100 ha. Na 40 ha pozostawione zostały też tzw. elementy ekologiczne, kępy krzewów wzbogacające w sposób naturalny bioróżnorodność terenów pohuraganowych.

Jaki jest widoczny po latach efekt tych działań? – Udało nam się w znacznym stopniu zmienić i wzbogacić skład gatunkowy drzewostanów – mówi Buszyniewicz i podaje przykład składu gatunkowego ze stycznia 2004 r., kiedy sosna stanowiła 83 proc. wszystkich gatunków, natomiast po odnowieniach w 2011 r. jej udział spadł do 75 proc. Znacznie natomiast wzrósł udział dębu, brzozy, świerka czy cennych przyrodniczo gatunków domieszkowych. Wynika z tego, że leśnicy potrafili po tej tragedii wyciągnąć wnioski i starać się różnymi, także naturalnymi metodami wyprowadzać nowe, bardziej zróżnicowane i odporne pokolenie lasu.

Wykorzystane doświadczenia

Naukę otrzymaną w Puszczy Piskiej leśnicy mogli w praktyce zastosować już w 2012 r. w leżącym w Borach Tucholskich Nadleśnictwie Trzebciny (RDLP w Toruniu). 14 lipca połączony z trąbą powietrzną huragan doszczętnie zniszczył lasy na powierzchni 550 ha. Była to niewyobrażalna dla miejscowych tragedia niwecząca pracę kilku pokoleń leśników, ale i doskonała okazja do tego, żeby przebudować drzewostany niedopasowane do siedliska, urozmaicić ich skład gatunkowy i wzmocnić odporność. Tutaj także cały zabieg odbył się kosztem sosny, której udział spadł z 95 proc. w składzie gatunkowym sprzed wichury do 64 proc. w udziale planowanych odnowień. Wygranymi są za to gatunki liściaste, z których dąb, stanowiący wcześniej niecały 1 proc., został zaplanowany na 13 proc. odnawianych powierzchni. Więcej jest też brzozy, buka oraz modrzewia.

Między innymi dzięki doświadczeniom kolegów z Pisza i Nadleśnictwa Trzebciny leśnicy z nadleśnictw dotkniętych huraganem w 2017 r. doskonale wiedzą, co mają robić. – Ponieważ największe szkody powstały u nas na siedliskach boru mieszanego świeżego i boru świeżego, to ponad 60 proc. powierzchni zostanie odnowione sosną – tłumaczy Maciej Kostka, nadleśniczy Nadleśnictwa Lipusz (RDLP Gdańsk), w którym wiatr uszkodził drzewostany na powierzchni 18 tys. ha. Reszta odnowiona zostanie cennymi gatunkami liściastymi, głównie dębem, bukiem i brzozą. Nadleśniczy podkreśla, że wszędzie tam, gdzie jest to możliwe, zwłaszcza w miejscach żyźniejszych, ze względu na wymagania siedliskowe posadzone zostaną gatunki domieszkowe i biocenotyczne.

Podobnie jak w Lipuszu, rzecz ma się w przyległych do niego nadleśnictwach znajdujących się w zasięgu RDLP w Toruniu. Przygotowanych zostało tutaj ok. 180 wariantów składów gatunkowych, które zastosowane zostaną przy odnowieniach zniszczonych powierzchni. Podstawą ich opracowania były nie tylko wskazówki zawarte w PUL i ZHL, lecz przede wszystkim indywidualne potraktowanie każdej z powierzchni i panujących na niej lokalnych warunków. Przy odnowieniach zaplanowane zostały strefy ekotonowe i ogniska biocenotyczne obsadzone wieloma gatunkami roślin miododajnych.

Postępowaniu leśników przy odnowieniach zniszczonych powierzchni przyglądają się z uwagą zajmujący się lasami naukowcy. Udzielane przez nich wskazówki zwykle pokrywają się z działaniami leśników. – Kierunek przebudowy powinien maksymalizować zróżnicowanie ekosystemów leśnych przez różnicowanie wprowadzanych drzewostanów w zależności od siedliska i położenia danego fragmentu lasu w odniesieniu do rzeźby terenu i wód powierzchniowych – tłumaczy prof. Jan Matuszkiewicz, pracownik Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego, zasiadający również w Radzie Naukowej Parku Narodowego Bory Tucholskie.

Według profesora szczególną uwagę leśnicy powinni także zwracać na istniejącą infrastrukturę, w tym zabudowę, drogi, linie energetyczne czy infrastrukturę turystyczną. – Ważny jest także status ochronny danego miejsca, przewidywanie zagrożeń wynikających z braku podjętych działań i szersza koncepcja formowania krajobrazu – wskazuje Matuszkiewicz.

I dodaje, że lasy Borów Tucholskich nigdy nie będą istnieć bez dużego udziału sosny. – Na znacznej powierzchni, zwłaszcza na siedliskach borów świeżych, sosna powinna być głównym gatunkiem, za czym przemawiają nie tylko względy ekonomiczne, ale przede wszystkim przyrodnicze. To przecież gatunek rodzimy, dobrze przystosowany do siedlisk oligotroficznych, który tworzy specyficzne ekosystemy leśne – wylicza. Udział sosny z korzyścią dla warunków przyrodniczych jest również wskazany na siedliskach umiarkowanie oligotroficznych i mezotroficznych. – Nie zapominajmy, że sosna jest też konieczna do dalszego trwania w tym regionie półnaturalnych borów chrobotkowych, siedliska Natura 2000, które jest elementem specyfiki tego regionu – dodaje profesor.

Nie zawsze pod sznurek

Wprowadzanie przez leśników w miejsce powalonych monokultur sosnowych kolejnych drzewostanów z przewagą sosny jest poważnym, lecz – jak widać – nie do końca prawdziwym argumentem przyrodniczych dyskusji na temat klęski sprzed dwóch lat. Drugi brzmi: huragany niszczą tylko i wyłącznie ubogie, sadzone ręką sośniny, które według wielu są pozbawionymi znaczenia przyrodniczego jednowiekowymi plantacjami desek. Żeby się przekonać, jak bardzo ten pogląd jest mylny, należy przyjrzeć się wydarzeniom z Nadleśnictwa Trzebciny. Wiatr poza sosnami powalał i łamał tam olsze, dęby, a nawet buki, które na tym terenie mają północno-wschodnią granicę swojego naturalnego zasięgu i są wyjątkowym urozmaiceniem tucholskich lasów.

Podobnie rzecz się miała w 2017 r. W RDLP w Toruniu wiatr zniszczył ok. 22 tys. ha lasów, z czego ok. 35 proc. stanowiły lasy na siedliskach lasu mieszanego świeżego i lasu świeżego. – U nas wietrzny wir szedł najlepszymi drzewostanami i liściaste drzewostany bukowe zostały w ten sam sposób potraktowane przez nawałnicę, co nasze sośniny – mówi nadleśniczy z Lipusza Maciej Kostka. Powalone zostały świerki, dęby, brzozy i buki. Sporą część uszkodzonych drzewostanów, bo ponad 750 ha, stanowiły te rosnące na żyźniejszych siedliskach lasów mieszanego świeżego i lasu świeżego.

Kolejnym wysuwanym w stronę leśników zarzutem jest to, że większość powierzchni zostanie przeorana głębokimi pługami i obsadzona drzewkami rosnącymi pod sznurek. – W Nadleśnictwie Lipusz odnowienia sztuczne planowane są na 85 proc. powierzchni otwartych, na których nie ma możliwości uzyskania naturalnego odnowienia – tłumaczy nadleśniczy Kostka.

Z oczywistych względów tam, gdzie to możliwe, obsiew boczny jest priorytetem. W tym roku Nadleśnictwo Lipusz zaplanowało odnowienia na powierzchni 700 ha, z czego 200 ha przypada właśnie na odnowienie naturalne, co daje 30 proc. wszystkich zaplanowanych odnowień. Zainicjowanie odnowienia naturalnego odbywać się będzie przez płytkie wzruszanie wierzchniej warstwy gleby pługiem aktywnym bez pogłębiacza. – Tylko na powierzchniach silnie zachwaszczonych i zadarnionych stosowany jest pług LPZ – dodaje nadleśniczy.

W ten sposób odnawiane będą sosną i brzozą drzewostany na siedliskach boru mieszanego świeżego i boru mieszanego. Chcąc maksymalnie wykorzystać możliwości siedlisk, Nadleśnictwo Lipusz zdecydowało się też na zastosowanie metody Sobańskiego. 20 ha zostanie wiosną tego roku obsiane nasionami sosny, a w miejscach żyźniejszych także nasionami lipy i dębu jako gatunkami domieszkowymi.