Jazzowe granie najwyższej próby

Już od ponad dwóch dekad miłośnicy jazzu zjeżdżają do Sulęczyna, małej - liczącej niespełna 5 tys. mieszkańców - wsi na Kaszubach. Międzynarodowy Festiwal Jazzowy „Jazz w Lesie” to jedna z najbardziej klimatycznych imprez w Polsce.
26.07.2016 | Tomasz Zielonka

Już od ponad dwóch dekad miłośnicy jazzu zjeżdżają do Sulęczyna, małej - liczącej niespełna 5 tys. mieszkańców - wsi na Kaszubach. Międzynarodowy Festiwal Jazzowy „Jazz w Lesie” to jedna z najbardziej klimatycznych imprez w Polsce.

Jezioro, XVIII-wieczny urokliwy dworek i otaczający go las. W dodatku każdego roku przez kilka lipcowych nocy rozbrzmiewa tam muzyka największych światowych sław jazzu.
Od wielu lat Lasy Państwowe są zaangażowane w organizację tego wydarzenia.

Tegoroczna edycja festiwalu „Jazz w Lesie”, to muzyczna uczta dla fanów gatunku. Pierwszego dnia na scenie wystąpili Kuba Stankiewicz Trio, Gabriel Coburger Quintet Jean-Paul i Walk Away. Gościem specjalnym był Mike Russel, amerykański wokalista, gitarzysta i kompozytor, często opisywany, jako muzyczne połączenie Georga Bensona, Ala Mac Kaya z dodatkiem wrażliwości B.B Kinga.

Drugi dzień festiwalu, to przede wszystkim koncert Jana „Ptaszyna” Wróblewskiego, który w Sulęczynie świętował swoje 80. urodziny. Oprócz solenizanta na scenie pojawił się także zespół Trio Cofusion Project. Ciekawym muzycznym wydarzeniem był również koncert  „Tribute to Janusz Muniak” z udziałem niemal wszytskich najlepszych polskich saksofonistów.

Ci, którzy liczyli na dużą dawkę dobrej muzyki i świetnej zabawy na pewno nie zawiedli się. Sulęczyński festiwal słynie z doskonałego doboru gwiazd występujących na scenie oraz wyjątkowej atmosfery.

O to jak to się stało, że każdego roku grają tam najwybitniejsi muzycy jazzowi na świecie, zapytaliśmy Jacka Leszewskiego, jednego z dwóch pomysłodawców i organizatorów „Jazzu w Lesie”, a także rzecznika prasowego Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Gdańsku.

Panie Jacku, jest pan zaangażowany w organizację festiwalu od samego początku. Jak to się wszystko zaczęło?

Zacznę biblijnie: „Na początku był Ptaszyn”. Dlaczego? O tym za chwilę, ponieważ muszę zacząć od miejsca, w którym się znajdujemy, czyli ośrodka szkoleniowo – wypoczynkowego Lasów Państwowych „Leśny Dwór”.

Od 1986 r. byłem opiekunem tego miejsca i starałem się udzielać w życiu kulturalnym mieszkańców gminy Sulęczyno. Na początku lat 90. poznałem Adama Czerwińskiego, młodego, dobrze zapowiadającego się perkusistę jazzowego, który grał w zespole Jarka Śmietany. Adama był świeżo po przeprowadzce do Sulęczyna. Kiedyś przyszedł do mnie i zaproponował, żebym kupił koncert „Ptaszyna” dla wczasowiczów. Adam miał wtedy trasę z „Ptaszynem”, ale odwołano im dwa koncerty.

Myślę sobie, „Ptaszyn” Wróblewski, magia nazwiska, spojrzałem do kasy i mówię: dobrze, zagracie. I tak zorganizowałem pierwszy koncert jazzowy w Sulęczynie. Nawet go nie biletowaliśmy. Koncert odbył się w stołówce ośrodka. To, co wydarzyło się potem przeszło nasze oczekiwania. Ludzie nie mieścili się w środku, siedzieli na schodach, na trawniku przed stołówką i słuchali tego, co dzieje się w środku. Zainteresowanie było ogromne.

Ale to jeszcze nie był „ten” festiwal?

Oczywiście, że nie. Zanim wszystko ruszyło pełną parą, to trzeba było jeszcze trochę się postarać. Kilka tygodni później, spotkaliśmy się z Adamem w barze „Kornik”, który działał na terenie ośrodka. Usiedliśmy w „Korniku”, wspominamy to niesamowite wydarzenie i w okolicach późnych godzin wieczornych, z ułańską fantazją postanowiliśmy, że w przyszłym roku zrobimy tutaj festiwal. Następnego dnia, gdy się obudziliśmy stwierdziliśmy, że jak powiedziało się „A”, to trzeba powiedzieć „B”.

Takiego festiwalu nie robi się za darmo. Skąd wzięliście środki na organizację?

Zgadza się, dlatego od razu zaczęliśmy szukać finansów. Sulęczyno to wieś turystyczna, kiedy na początku lat 90. zostały otwarte granice, ludzie zaczęli wyjeżdżać na wakacje do Chorwacji czy Grecji. Wieś zaczęła umierać, coraz mniej ludzi przyjeżdżało na urlopy. Postanowiliśmy, że pójdziemy do wójta, wówczas był nim Stefan Pobłocki, taki prawdziwy, twardy Kaszub, z propozycją zorganizowania Międzynarodowego Festiwalu Jazzowego w Sulęczynie. Nie spodziewaliśmy się, że wójt przyjmie naszą propozycję ze zrozumieniem.

Jak to wyglądało?

Przyszliśmy do niego i mówimy, że chcemy zrobić tutaj międzynarodowy festiwal jazzowy. Ku naszemu zdziwieniu wójt nie wyrzucił nas za drzwi. I powiedział do nas:

- No joooo, dam pieniądze.
- A ile pan wójt da?
- A 10 tysięcy.

W ten oto sposób, mieliśmy pierwsze 10 tysięcy zł. Nie było to dużo, więc zaczęliśmy szukać dalej. Wicewojewodą gdańskim był wówczas Józef Borzyszkowski, profesor, historyk, związany z tą wsią. Z Adamem pojechaliśmy do wicewojewody z prośbą o pomoc. Wicewojewoda dorzucił do organizacji 20 tysięcy zł.

W ten oto sposób zdobyliśmy pieniądze na pierwszy festiwal. Już wtedy ściągnęliśmy Jana „Ptaszyna” Wróblewskiego, Jarosława Śmietanę, Zbigniewa Namysłowskiego i Leszka Kułakowskiego i wielu innych znanych polskich muzyków.

Co było dalej?

Na festiwalu było tyle ludzi, że stwierdziliśmy, że w przyszłym roku wychodzimy z festiwalem na zewnątrz, do parku. Oczywiście było to większe wzywanie, trzeba było załatwiać inne nagłośnienie, ławki i scenę. Przez pierwsze lata estradą był ring bokserski z Wejherowa, który załatwił zaprzyjaźniony nadleśniczy Janusz Mikoś. Największe gwiazdy, takie jak Nigel Kennedy, Art Farmer, grały tutaj na ringu bokserskim. Zresztą, dla Arta Farmera był to ostatni koncert w Polsce.

Czy trudno ściągnąć tu, do małej wioski na Kaszubach, takie nazwiska?

Kiedyś tak, ale teraz już nie. Ostatni weekend lipca dla całego świata jazzu, to jest już Sulęczyno. Niektórzy nawet się obrażają, jak nie zaprosimy ich rok, czy dwa lata z rzędu. Za tę część odpowiada w całości Adam Czerwiński, to on ma kontakty, dogaduje terminy, gaże i zaproszenia dla gwiazd, rzadko zdarza się, żeby ktoś mu odmówił.

Jakie są wrażenia gwiazd, kiedy przyjeżdżają do tego miejsca?

Tu jest niesamowity klimat. Oni nie tylko grają, ale tutaj mieszkają, wychodzą do parku, nad jezioro, do lasu. Na próby przychodzą w kapciach i piżamie, są jak jedna wielka rodzina. Światowej sławy muzyków można spotkać na wsi w sklepie, restauracji, wśród mieszkańców, można podejść porozmawiać, to jest niespotykane na innych festiwalach. Ta niezwykła atmosfera nie znika wraz z zejściem ze sceny. Po koncertach zaczynają się jam session, które trwają do białego rana w Leśnym Dworze. Artyści mieszkają w Dworze, więc mają do wyboru albo próbować zasnąć, albo zejść na jam session. Pamiętam, jak kiedyś Zbyszek Namysłowski zmęczony po koncercie poszedł do pokoju, ale że było tak głośno, to wziął saksofon pod pachę i, w kapciach i pasiastej piżamie, grał do rana. Tak samo Art Farmer, który już wtedy był starszym panem, zszedł do młodych muzyków na wspólne granie, młodzi  mieli łzy wzruszenia w oczach.

Już wiemy, kto występuje na scenie, ale kto bawi się pod sceną, jaka publiczność przyjeżdża na „Jazz w Lesie”?

Duża część to miejscowi, którzy pokochali jazz, ale od samego początku przyjeżdżają tutaj ludzie z całej Polski. To jest jedyne takie wydarzenie w sezonie, miejsc noclegowych w Sulęczynie nie ma już na długo przez festiwalem. To nie są tylko te dwa dni, bo ludzie przyjeżdżają na kilka dni, ta miejscowość żyje razem z tym festiwalem.

Festiwal, jak już wspomnieliśmy, odbywa się w dworku. Jaka jest jego historia?

Dworek od XVIII wieku należał do rodziny Heidensteinów, którzy dostali go od króla Stefana Batorego. Następnie trafił w ręce rodziny Łaszewskich, którzy podobno przegrali go w karty. W momencie, gdy te ziemie trafiły we władania niemieckie, była tutaj siedziba leśników niemieckich. Od 1918 r. mieściło się tutaj polskie Nadleśnictwo Sulęczyno, które istniało do 1975 r., wtedy rozwiązano je, a ośrodek przeszedł w ręce Nadleśnictwa Lipusz. Leśny Dwór przez 124 lata był w rękach leśników, najpierw niemieckich, a potem polskich. Były różne pomysły na zagospodarowanie tego obiektu. W latach 80. uratował go dyrektor regionalny Lasów Państwowych w Gdańsku Tadeusz Chodnik, który zrobił tutaj ośrodek szkoleniowy dla drwali. W tamtym okresie byli potrzebni ze względu na szalejąca w tutejszych lasach brudnicę mniszkę. Następnie powstał tu ośrodek wypoczynkowo-szkoleniowy, z którym byłem związany.

Jaką rolę w tej imprezie pełnią Lasy Państwowe?

Lasy Państwowe przekazują darowiznę na organizacje festiwalu, wśród nadleśniczych i leśników jest wielu fanów muzyki jazzowej. Zresztą wielu z nich przyjeżdża na festiwal posłuchać muzyki. Ale może też trochę ze względu na mnie?